W blogosferze co chwila słychać o żelach pod prysznic z Orginal Source. Blogerki zachwalają zapachy, kolory, opakowania, właściwości. Mnie te żele nigdy nie fascynowały, kanciaste opakowanie nie zachęcało mnie do zakupy, a wszelkie próby powąchania kończyły się odwróceniem głowy. Zapachy albo były mdłe, albo za słodkie, za ostre lub za bardzo sztuczne. Jakiś czas temu jednak stały na promocji w Realu. Stwierdziłam, że 5,99 zł mogę poświęcić aby wypróbować. Wybrałam żel miętowy, mimo, że trochę mi zalatywał panem L.
Konstancja żelu jest dość rzadka, lejąca, niestety ale lubi uciekać przez palce. Dlatego też polecam go amatorkom gąbek czy myjek niż zwolenniczkom mycia dłonią. Na gąbce pieni się całkiem przyzwoicie. Kolor żelu jest taki jaki widzimy przez butelkę – zielony, jednak nie jest to miętowa zieleń (i nie mam na myśli tutaj błędnie określanej pastelowej zieleni, która z miętą ma jeszcze mniej wspólnego niż ten żel).
Od początku czułam, że to opakowanie hitem nigdy nie będzie. Owszem jest przystosowane do recyklingu, wygodne w użyciu (dobrze trzyma się w mokrej dłoni, jest miękkie i łatwo wydobyć kosmetyk a także przezroczyste dzięki czemu stale możemy monitorować poziom zawartości). Korek niekapek także jest sporym plusem. Jest ono jednak liche, już po tygodniu używania zaobserwowałam wyraźne pęknięcia, teraz tylko czekam kiedy pozbędę się zamknięcia… Pęknięcie przedstawione na zdjęciu.
Przechodząc do działania… szał jest i szału nie ma. Pierwsze co możemy poczuć to świetne orzeźwienie. Czuć je już podczas mycia a jeszcze bardziej po wyjściu z wody. Przez jakiś czas po wytarciu ciała pozostaje lekkie uczucie chłodu, zapewne spowodowane miętą którą znajdziemy w składzie. W gorące dni jest to niewątpliwie bardzo przyjemne. Żel także świetnie radzi sobie z myciem. Dobrze się pieni i domywa wszelkie zabrudzenia. Niestety jest dość niewydajny, po tygodniu używania nie miałam już połowy opakowania. Obecnie używam go na zmianę z innym żelem bo… miętowy żel dość mocno wysuszył moją skórę. Pojawiło się nie tylko uczucie ściągnięcia ale także widać to wysuszenie (struktura skóry jest nieco podobna do popękanej od gorąca ziemi). Bez mocno nawilżającego balsamu ani rusz!
Znacie? Miałyście? Lubicie?