250 ml mleczka ukryte jest w przyjemnym dla oka opakowaniu. Jest ono utrzymane w tonacji biało-różowej. Opakowanie jest bardzo poręczne, zamknięcie niezbyt mocne, otworek średniej wielkości. I to wszystko sprawia, że nie ma problemów z wydobywaniem i dozowaniem kosmetyku.
W tym miejscu muszę z żalem stwierdzić, że kończą się zalety kosmetyku. Podobnie jak trawiasty brat po nałożeniu na skórę pozostaje paskudna biała, dość długo wchłaniająca się powłoka. Należę do leniuchów, które wolą mieć sprawy wchłaniania się szybko z głowy, zwłaszcza, że balsamuję się zazwyczaj przed pójściem spać. Można próbować go wklepać, co przyspiesza nieco wchłanianie, ale gdybym miała to robić codziennie to bym zwariowała.
Niestety to nie koniec lamentów na temat tego delikwenta. Muszę powiedzieć to wprost, mimo, że zabrzmi nieco brutalnie. MLECZKO ŚMIERDZI. O ile w buteleczce zapach jest jako tako znośny tak po nałożeniu na skórę staje się tragiczny. Jest kwaśny, chemiczny i w ogóle obrzydliwy. Koło brzoskwini on chyba nawet nie stał. Co gorsza... zapach się długo utrzymuje na skórze.
Cieszę się, że producent się opamiętał i go wycofał. Mam nadzieję, że na stałe i nie będzie sytuacji, że za dwa miesiące pojawi się w innym opakowaniu. Tak jak się stało z olejkami, dodali wątpliwie przydatną pompkę (moim zdaniem jest za krótki dozownik w niej) i podnieśli cenę masakrycznie.
Pamiętajcie! Mleczko nie nadaje się do niczego. Próbowałam myć nim toaletę, polerować zlew ale i tutaj są marne efekty...